Już od niepamiętnych czasów, czwartą niedziele Wielkiego Postu nazywano Laetere, to znaczy niedzielą radości. Dlaczego w centrum czasu Wielkiego Postu, czasu umartwień i wyrzeczeń, czasu kiedy rozważamy mękę naszego Pana, gromadząc się na nabożeństwach drogi krzyżowej, kiedy wybrzmiewa trudne wezwaniu do nawrócenia i stanięcia w prawdzie wobec naszej słabości i grzeszności, właśnie w tym szczególnym czasie zadumy i trudu, dzisiejszą niedziele nazywa się dniem radości?
Ponieważ dzisiejsza niedziela ma nam przypominać, że wysiłek związany z umartwieniem, wyrzeczeniem i rezygnacją, nie powinien prowadzić nas do smutku, ale do radości. Rodzącej się w sercu oczyszczonym z przywiązań i pragnień, które nie są zgodne z wolą Boga. Trzeba przyznać, że trudno jest łączyć radość z wyrzeczeniem, raczej w powszechnym doświadczeniu, wyrzeczenie wywołuje w nas smutek. Może to być spowodowane niewystarczającą miłością do Boga.
Ciekawe świadectwo pozostawili nam Mnisi żyjący na pustyni egipskiej w IV wieku. Przedstawiali oni smutek jako jedną z wat głównych, która rodzi się poprzez wracanie myślą do przeszłości, do tego co się posiadało. Piszą, że smutek wywołują niespełnione pragnienia, chęć posiadania rzeczy, które nie są tak naprawdę potrzebne do życia, oraz zazdrość. Jako środek na smutek podają wiarę w pomoc Bożą, czytanie Pisma Świętego, oraz oczyszczenie się z namiętności. Jakże inną receptę na walkę ze smutkiem, a raczej na odnalezienie radości, możemy odnaleźć dzisiaj w otaczających nas rzeczywistości. Jeżeli chcesz być radosny, wolny, chcesz być na topie, osiągnąć sukces, wystarczy pójść za głosem swoich potrzeb. Odkrywając je dzięki wszechobecnym mediom. Wystarczy mieć, ustawić swoje życie na pewnym poziomie. I tyle!
Wielu z nas, pewnie nawet większość, będzie gotowa powiedzieć, że nie wystarczy. Gdyż są jeszcze potrzeby duchowe, one są najważniejsze. Czy jednak na pewno jesteśmy o tym przekonani, tak głęboko, że naszym postępowaniem, konkretnym działaniem, możemy pokazać prawdę tych słów. Pokazać, że wybieramy światło, nawet jeśli ten wybór nas kosztuje. Nawet jeśli do tego światła idzie się przez niewiadomą, wzywającą nas do większego zaufania Bogu. Jakbym się zachował, gdybym miał cały swój dobytek, oddać potrzebującym? Gdyby to co mam, miało ocalić komuś życie, zupełnie obcej osobie. Czy byłbym gotowy oddać wszystko i zaufać Opatrzności Bożej?
Nie byłoby to łatwe. Wielu zapewne będzie skłonnych powiedzieć, że wręcz niemożliwe, ponieważ świat jest uwarunkowany na pewnych zależnościach i zabezpieczeniach. Tak myśleli również Żydzi, o których wspomina pierwsze czytanie, dlatego zaczęli kształtować swoją wiarę i kult w sposób dostosowany do swoich możliwości, przynajmniej tak im się wydawało. Sądzili, że to pozwoli im odnaleźć szczęście i bezpieczeństwo.
Wobec tych postaw Chrystus, staje się znakiem Miłości, która pragnie uleczyć rany jakie zostawia grzech w naszych sercach i umysłach. Pozwala się On obnażyć, ze wszystkiego co człowiek może mu zabrać, ponieważ chce aby pozostała w nim tylko ta miłość, która nie przestaje w nas wierzyć. Wierzy w to, że możemy pokonać nasz grzech, że możemy iść w świetle, nawet jeśli będziemy musieli coś stracić z dóbr tego świata. Dóbr, które zacieniają nasz osąd, a przez to nie pozwalają w wolności serca wybierać Bożych dróg. Dlatego Chrystus pokazuje całym swoim życiem, że warto tracić, aby odnaleźć prawdziwy skarb, aby zyskać. Jest to droga, która prowadzi do szczęścia, do prawdziwej radości. Ponieważ na niej staniemy się zdolni podnieść wzrok wiary i zobaczyć Tego, którego wywyższono. Zrozumieć, że Bóg dał wszystko, dał Samego Siebie, pozwolił, aby Go wywyższono na drzewie krzyża, abym miał siłę przekroczyć swoje ograniczenia i stał się dzieckiem samego Boga.