Jakże często próbujemy patrzeć na świat, w sposób czarno-biały. Wytyczając proste granice, w których określamy ludzi jako dobrych lub złych. Czynimy tak, bo takie poszufladkowanie innych wydaje się ułatwiać życie. Bo łatwiej poruszać się w codzienności, kiedy wiadomo, kto jest wrogiem, a kto przyjacielem, kiedy wiadomo jak traktować tych, których spotykam.
Może się zdarzyć też, że ten uproszczony sposób myślenia i patrzenia na ludzi, będziemy skłonni przypisywać Bogu. Myśląc o Nim jako o tym, który karze za grzechy, który winien za nie karać zwłaszcza za te, poprzez które stający obok mnie ludzie ranią mnie najdotkliwiej. Często chcielibyśmy widzieć Boga jako bezwzględnego sędziego rozliczającego, innych z tego co czynią.
Człowiek tak widzący Boga, będzie się dziwił złem jakiego dostrzeże koło siebie, będzie się nawet nim gorszył, zwłaszcza tym złem, które wydaje się pozostawać bezkarne.
Uważnie wsłuchując się w słowa dzisiejszej Ewangelii, nie sposób nie dostrzec owej zadziwiającej prawdy o Bożej sprawiedliwości, prawdy która winna nas niepokoić. Bo jest to sprawiedliwości jakże inna, niż ta, którą jesteśmy skłonni przestrzegać w naszym życiu. Jest to Sprawiedliwość miłosierna, szukającej dobra dla drugiego, dla tego, że jest naprawdę kochany. Przedziwna sprawiedliwość Boga, tak bardzo cierpliwa, pochylająca się nad każdym z nas, pochylająca się z czułością, aby szukać dobra, jakie można w nas odnaleźć, tego dobra najbardziej ukrytego, którego dostrzega się tylko wtedy kiedy się kocha.
Jakże jest to inna sprawiedliwość niż ta, jaką najczęściej próbujemy wypełniać nasze życie. Sprawiedliwość przyjmująca drugiego człowieka takim jakim jest, potrafiąca dostrzec w nim słabość i ją zrozumieć. Sprawiedliwość opierająca się na prawdzie. Mająca odwagę głosić prawdy, choćby wiązało się to z przyjęciem krzyża. Krzyża słabości drugiego człowieka. Czy mam odwagę nieść słabość innych? W moim codziennym życiu, czy nie gorsze się, szybko potępiając swoich braci, tych z pracy szkoły, sąsiedniego podwórka, tych których spotykam codziennie?
A Chrystus wziął krzyż gdy byliśmy, jeszcze grzesznikami, gdy na to w żaden sposób nie zasłużyliśmy, nie dziwiąc się naszej nędzy.
Jakże trudno nam w taki sposób spojrzeć na drugiego człowieka, spojrzeć w prawdzie, nie szukając powodów czy usprawiedliwień dla postępowania,
które pozwoliłoby mi ocenić innych, w taki sposób w jaki byłoby to dla mnie wygodne. Spojrzeć w prawdzie, która rodzi się z miłości do mojego brata, która czasem będzie mnie wiele kosztować, miłości która doda mi siły, abym dostrzegł w bliźnim w sposób szczególny dla mnie uciążliwym, ziarno dobra, które wymaga być może wiele pielęgnacji i trudu z mojej strony, aby wydało dojrzały owoc.
Jakże nasze myśli są inne, jakże inny jest sposób patrzenia na człowieka w porównaniu do Jezusowego spojrzenia, spojrzenia pełnego miłości, gotowego cierpliwie czekać, wypowiadającego bez przerwy, wybacz im Panie, bo nie wiedzą co czynią.
Wczoraj wraz z grupą młodzieży, byłem na filmie Pasja, jak dobrze wiemy ukazane jest w nim ostatnie 12 godzin z życia Jezusa, przepełnionych jakże wielkim cierpieniem. To co było dla mnie najbardziej zaskakujące w tym obrazie to realność postaci.
Uczniów Jezusa, Piłata, faryzeuszy, Maryi, wszystkich którzy stawali przy Jezusie.
Myślę że każdy z nas może coś z tych postaci znaleźć w sobie, bez wyjątku, każdy z nas.
Możemy znaleźć w naszym życiu nie raz zadawane piłatowe Cóż to jest prawda?
Możemy znaleźć w sobie postawę faryzeuszy, żyjących w swoim wygodnym świecie, w którym bóg jest na ich miarę.
Możemy odnaleźć w sobie zalęknionych uczniów, zdrajce Judasza. Każdy z nas nosi ich wszystkich w sobie.
Na szczęście również i tę która była wierna do końca, Maryje.
Lecz to wszystko nie jest ważne, nie jest najważniejsze, bo to co najbardziej istotne to nie to kim jestem, ale to w jaki sposób przyjmuje mnie Jezus. W jaki sposób na mnie patrzy, z jak wielką miłością i troskliwością, gotową cierpliwie czekać, aż będę miał odwagę do końca przyjąć jego miłość, dzieląc się nią z innymi.