Jestem przekonany, że bez niego byłbym dzisiaj po prostu gorszym człowiekiem. Chciałbym tutaj wyjaśnić co rozumiem pod pojęciem Kościoła. Kościół to wspólnota, poprzez którą Bóg mnie kształtował. Wspólnota osób, które Jezus postawił na mojej drodze, które uczynił nosicielami swojej łaski. Ludzi, których poznałem odkrywając wspólne wartości, z którymi poznawałem znaczenie wiary. Bez tych osób nie byłbym tym, kim jestem dzisiaj. Wspólnota Kościoła ukształtowała mnie i to nie tylko w wymiarze duchowym, lecz w każdym wymiarze mojego życia. Jestem przekonany, że uczyniła mnie lepszym.
Jako nastolatek przeżywałem młodzieńczy bunt i zastanawiałem się, czy nie zdystansować się wobec Kościoła, ponieważ moje życie nie było zgodne z naukami, jakie w nim słyszałem. Uważałem, że jest obłudą deklarować się jako osoba wierząca, nie żyjąc według nauki wiary. Pomimo to powziąłem głębokie przekonanie, że nie mogę zrezygnować z Kościoła, bo wtedy się po prostu zagubię. Przez lata mojego dojrzewania i bycia w Kościele widziałem pewne sprawy, które nie były zgodne z nauką, jaką w nim głoszono. Jednak właśnie paradoksalnie ten rozdźwięk utwierdzał mnie w przekonaniu, że droga Kościoła jest słuszna. Dlaczego? Bo jest ona głoszona nie do doskonałych, ale do grzeszników, do ludzi, którzy się nawracają. Jeśli Kościół składałby się z samych świętych, byłby dla garstki osób, które zaginęłyby ze swoim idealizmem w wirach historii.
Kościół został zamierzony przez Boga, ukształtowany w tym, co jest materialne, co stanowi jego powłokę. Możemy powiedzieć, że instytucja, jaką jest Kościół, jest niczym owo gliniane naczynie niosące w sobie łaskę, to, co duchowe. Łaska Boża jest obecna w Kościele w widzialnych znakach, którymi są choćby sakramenty. Kościół w tym jaki jest, jak działa jest podobny do Chrystusa, możemy powiedzieć, że jest bosko-ludzki. Święty obecnością Boga, który przychodzi do nas poprzez konkretne znaki tak, abyśmy nie zagubili prawdy o Nim, abyśmy nie popadli w zbytni subiektywizm. Ale jest też grzeszny grzechem ludzi, którzy go tworzą. Jest wspólnotą grzeszników, a nie aniołów. Grzeszników, którym Bóg poprzez Kościół próbuje pomóc powstać ze swoich słabości. Jest to walka, w której człowiek czasem przegrywa. A wraz z nim również Kościół, który jest w swej zewnętrznej powłoce glinianym naczyniem bardzo łatwym do uszkodzenia. Czy jednak oznacza to, że bogactwo, które w nim się znajduje jest bez wartości?
W nauce Kościoła nie znalazłem niczego co byłoby w jakiś sposób niespójne i niewłaściwe. Raczej widzę, że propozycja jaką on daje, jest wezwaniem do harmonijnego rozwoju, w każdym z wymiarów mojego życia. Dzisiaj wielu tego nie widzi, bo nie podejmuje wysiłku poznania nauki Kościoła. Swój osąd bardzo często ograniczając do krzywdzących półprawd i zasłyszanych stereotypów, które często są kłamstwem, gdyż uogólniają problemy. Próbuje się wmawiać choćby to, że problem pedofilii to przede wszystkim problem Kościoła, tak jakby nie był obecny w innych środowiskach. Pokazuje się Kościół jako zepsutą instytucję, której zależy tylko na pieniądzach, wpływach i władzy. Nie można udawać i zaprzeczać prawdzie, że ludzie tworzący wspólnotę Kościoła nie zawsze okazywali się wierni nauce, którą głosili. Ale czy to sprawia, że ta nauka jest nieprawdziwa i nieaktualna? To trochę tak jakby negować przepisy ruchu drogowego dlatego, że łamią je policjanci z drogówki. Czy to oznacza, że policję należy rozwiązać? Oczywiście jest to porównanie bardzo niedoskonałe, ale oddaje pewien absurd w ocenie grzechu i zła, które odnajdujemy pośród ludzi Kościoła. Bez wątpienia nauka, która jest głoszona w Kościele wzywa do zachowania pewnych standardów moralnych, umacniając w człowieku postawy pomagające w wyborze dobra. A nawet jeśli niektórzy przedstawiciele Kościoła, duchowni, ale też i świeccy, do nich nie dorastają, to dlatego, że droga, którą ukazuje Kościół jest ścieżką doskonałości, którą idzie się całe życie. Ideałem, który mamy zdobywać, krocząc czasem drogą upadków, z których staramy się powstawać. Świętości nie zdobywa się wraz z przyjęciem chrztu, ale poprzez relację, do której zaprasza mnie z sobą Bóg we wspólnocie Kościoła. Wspólnocie, o której Jezus mówi, że „gdzie dwóch albo trzech gromadzi się w Imię moje tam jestem pośród nich”. Kościół zawsze będzie wspólnotą świętych grzeszników. Nie usprawiedliwia to w czymkolwiek zła, które dzieje się pośród członków Kościoła. „Bo komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie”. Tutaj bardzo istotnym wydaje się oddzielenie nauki od kondycji ludzi, którzy tworzą Kościół. Jak już wyżej wspomniałem, przyglądając się nauczaniu Kościoła nie znalazłem niczego, co może być demoralizujące. Raczej widzę w tym ostoję praw godności człowieka, który często sam siebie nie potrafi szanować. Dlatego wydaje mi się, że jednym z problemów osób, które atakują bezkrytycznie Kościół, deklarując konieczność oczyszczenia go z nadużyć, a nawet likwidacji, wynika między innymi z tego, że nauka Kościoła jest po prostu niewygodna. Gdyż wciąż stanowi znak sprzeciwu wobec stylu życia, który proponuje świat. Życia, które prowadzi do moralnego zagubienia, utraty prawdziwych wartości, którymi jest m.in. czystość serca, wierność, dobro, odpowiedzialność i prawdziwy szacunek dla drugiego człowieka. Sam mam świadomość, że głoszę naukę, do której nie dorastam. Naukę, która dla mnie samego jest wezwaniem do nawrócenia. Dlatego, że nie jest to moja mądrość, mojego doświadczenia życiowego, ale mądrość Jezusa, który jest Drogą, Prawdą i Życiem dla każdego z ludzi.
Kiedyś rozmawiałem z człowiekiem, który poza chrztem nie miał żadnego innego sakramentu, od kilkudziesięciu lat nie spotkał księdza i nie był w kościele. Kiedy wypowiadał bardzo negatywne zdanie o Kościele zapytałem go, czy naprawdę myśli, że jest on aż tak bardzo zepsuty. Odpowiedział, że jest głęboko o tym przekonany. Po prostu ręce mi opadły. Jak można rozmawiać z kimś kto nie zna i nie rozumie zagadnienia o którym mówi? Kto nie chce go poznać, bo ma przekonanie, że wszystko wie i rozumie. To dzisiaj błąd bardzo wielu osób, brak krytycyzmu, czyli rzetelnego podejścia do tematu, o którym się wypowiadam. Nie jest prawdą, że każda opinia, którą się dzielimy ma tę samą wartość. Aby mieć swoje zdanie trzeba rozumieć i wiedzieć o czym się mówi. Dlatego jest dzisiaj tak wiele opinii bardzo krzywdzących Kościół, bo wypowiadają je ludzie, którzy nie znają Kościoła i go nie rozumieją. Ludzie, którzy są ignorantami, ponieważ nie zadali sobie trudu poznania tematu, o którym się wypowiadają. Niestety bardzo wiele poglądów tego rodzaju jest w jakiś sposób promowanych przez media. Rozpowszechniane jest zdanie różnej maści celebrytów i aktorów, kolorowych papug, którzy stają się „ekspertami” od tego, jak przeżywać wiarę i jaki powinien być Kościół.
Nie mogę też pominąć zdania tych, którzy wypowiadają swoje opinie opierając się na doświadczeniu. Ludzi, którzy byli w Kościele, ale z różnych powodów z niego odeszli. Jest to grono osób, które opuściły Wspólnotę Kościoła, ponieważ naprawdę zostali zranieni przez jego członków. To ich osobisty dramat, którego nieraz Kościół nie potrafił zauważyć z należytą uwagą i delikatnością. Jednak mam doświadczenie, że te osoby najczęściej wypowiadają swoje opinie bardzo powściągliwie. W tym gronie mamy również tych, którzy porzucili służbę dla Kościoła, a teraz jak sami twierdzą próbują ukazać prawdę o nim. Piszą książki, udzielają wywiadów, wygłaszając swoje opinie, w których Kościół ukazują w najgorszym świetle, wytykając mu grzechy. Ciekawe jest dlaczego ci, którzy odeszli z instytucji jaką był dla nich Kościół, poświęcają mu teraz tyle uwagi i wysiłku. Często nie mogę się pozbyć wrażenia, że jest to problemem wyrzutów sumienia tych osób. Dlatego próbują udowadniać sobie i światu, że dobrze zrobili. Jest w tym ich bieda. Warto byłoby spróbować dotrzeć do początku, który doprowadził ich do decyzji odejścia z Kościoła. Wtedy moglibyśmy zobaczyć, że najczęściej jego powodem była ich zdrada, zdrada wartości, które rozwodnili w egoizmie wyborów, które sprawiły, że wybrali inną drogę. Po prostu zdradzili, a teraz winą swojej słabości próbują obarczyć Kościół. Ci, którzy z niego odeszli, a dzisiaj obrzucają go błotem, najczęściej sami są ludźmi, którzy się tym błotem zabrudzili. Często nie są aniołami walczącymi o prawdę, ale ludźmi zagubionymi, ludźmi, którzy czerpią dzisiaj ze szkalowania Kościoła pokaźne zyski. Chciałbym czasem, aby Kościół miał odwagę zapytać ich za Chrystusem: „Dlaczego Mnie bijesz?”. Tym bardziej, gdy ktoś chce upominać swojego brata, powinien najpierw zobaczyć belkę we własnym oku. Nie chodzi tutaj o usprawiedliwianie zła, które czynią ludzie Kościoła, zwłaszcza duchowni, bardziej chodzi o prawdę, o ukazywanie tych czynów takimi jakimi są i nie stosowanie odmiennych standardów wobec tych, którzy należą do Kościoła a tymi, którzy się z nim nie utożsamiają.
Wbrew temu co się mówi, nagonka, którą napędzają media ma niewiele wspólnego ze sprawiedliwością, ale jest to przysłowiowe szukanie czarownic. Niejednemu księdzu odebrano już w ten sposób dobre imię. Nie mam wątpliwości, że ludzie Kościoła powinni odpowiadać za swoje czyny w takim samym stopniu jak inni, przed prawem państwowym – i jeszcze surowiej – przed władzami kościelnymi. Kościół naprawdę stara się, przy całej słabości jego członków, rozwiązywać swoje problemy. Prawdą jest, że podejmuje wysiłki oczyszczenia się w stopniu nieporównywalnym do żadnej innej instytucji. Czyni to, mierząc się ze słabością tych, którzy go tworzą. Osób popełniających błędy, zagubionych, nawet na najwyższych stanowiskach. Ci, którzy nie widzą tego wysiłku są po prostu ludźmi złej woli albo ignorantami, nie chcącymi zmierzyć się z niewygodnymi dla nich faktami.