Zapewne wielu dziwiło się decyzji Jezusa. Powołania do grona Apostołów grzesznika, jakim był w oczach wielu Mateusz. Co gorsza Jezus czyni to w momencie, kiedy Mateusz znajduje się w komorze celnej, przy czynności, która miała znamiona kolaboracji z okupantem i była postrzegana jako grzech. Pomimo tego Jezus wypowiada do Mateusza właśnie w takich okolicznościach: Pójdź za mną! Tajemnica wyboru, której dokonuje Bóg, może czasem dziwić, a nawet gorszyć. Ponieważ nie wpisuje się w nasze ludzkie kalkulacji i plany. Jezus wypowiada do Mateusza: Pójdź za mną!, nie w jakiejś wyjątkowej i wzniosłej chwili, ale w jego codzienności, naznaczonej grzechem i słabością. Bóg wybiera widząc inaczej, spogląda w głąb naszego serca. Wybiera, nie odsłaniając od razu swoich zamiarów, ale pozwalając nam dojrzewać do przyjęcia Go jako Pana i przewodnika naszego życia. Wybiera nie czekając na właściwą, według naszej oceny chwilę, ale w tym co jest teraz niedoskonałe. Czyni tak, bo pragnie budować swoje dzieło w nas, nie na tym co wydaje się nam silne i godne Boga, ale właśnie na naszej słabości. Nazbyt często chcemy Boga określić w jego oczekiwaniach, które będą dla nas zrozumiałe i przewidywalne. Gdyby tak myślał Abram, nigdy nie zdecydowałby się pójść za mglistą obietnicą Boga. On jednak wbrew nadziei uwierzył nadziei. Podobnie uczynił Mateusz zostawiając swoją komorę celną.
Dwóch wielkich świadków wiary, którzy poszli za wezwaniem Pana, ponieważ zobaczyli i uznali w sobie niewystarczalność i słabość. Wiarę, która często jest niczym owa rosa, znikająca w ledwie pojawiającym się skwarze dnia. Skwarze codziennych doświadczeń, układających się nie po naszej myśli, trudu wierności wymagającej zaparcia się swoich pragnień. Zrozumieli, że Bóg nie żąda od nich w tym wszystkim heroizmu ofiary, która byłaby godna Boga, ale daru miłości, zaufania i wiary na jaką ich stać, z sercem nomady i celnika. Miłości, która chce z całego serca być taką jaka potrafi, najczęściej słabą i niedoskonałą. Ponieważ wie, że cała jej siła i moc jest w Tym, który ją pokochał bezinteresownie i bezwarunkowo. Może właśnie tę zdolność, do uznania w sobie tej prawdy, dostrzegł Jezus w Celniku. Zobaczył, że jest w stanie uznać w sobie grzesznika, który nie ma co ofiarować Bogu, poza swoją słabością. Może właśnie to było siłą Abrahama, to przekonanie, że sam z siebie niewiele może uczynić. Może to sprawiło, że Abram i Mateusz natychmiast odpowiedzieli na Boże wezwanie. Ta świadomość, że nie mają niczego do ofiarowania Bogu, jak tylko całkowitej zgody na przyjęcie wszystkiego co dla nich zamierzył.
Uznanie w sobie grzesznika, może czynić w nas dyspozycję do przyjęcia Bożej łaski. Pomaga nam zrozumieć, że to ja jestem wezwany do tego, aby oddać się Bogu, a nie, aby On pomógł nam układać życie według naszych planów i oczekiwań. W świecie, w którym coraz więcej mówi się o potrzebie, a nawet prawie do spełnienia i realizacji siebie, bardzo ważną prawdą, staje się uznanie w sobie grzesznika. Podważa ona obraz człowieka jaki wielu próbuje dzisiaj kształtować, a nawet promować. Człowieka, który chce być całkowicie niezależny, który może decydować niemal w sposób nieograniczony o tym kim jest i co jest dobre i właściwe. Człowieka, który próbuje być jak bóg, zatracając wielkość, którą tylko Jezus może w nas ukształtować. I to nie dla tego, że na nią zasłużyliśmy, ale tylko dlatego, że tego pragnie Jego nieskończona Miłość.