W dzisiejszą Ewangelię wprowadza nas obraz modlącego się Jezusa. Jest On uważnie obserwowany przez Apostołów. Widok modlitwy ich Mistrza, rodzi w nich pragnienie, pogłębienia swojej osobistej modlitwy. Dlatego proszą: Naucz nas modlić się. Możemy przypuszczać, że Apostołowie nie chcą od Jezusa kolejnej formuły modlitewnej, tych znają już wiele. Patrząc na Jezusa widzieli, że jest coś więcej, że istnieje modlitwa, inna niż ta, którą praktykowali. Chodzi im o coś więcej niż kolejną formułę, kolejny hymn uwielbienia. Dlatego zapewne tekst, który podaje Jezus, dla nas znany jako modlitwa Pańska, nie tyle jest formułą modlitewną, tekstem modlitwy, ale bardziej ukazaniem sposobu w jaki należy się modlić, który może uczynić naszą modlitwę podobną do modlitwy Jezusa. Widzimy, że w tej modlitwie najważniejsze jest nasze nastawienie, w którym w centrum stawiamy Boga jako Ojca, oddając mu nasze sprawy i zawierzając się.
Taka modlitwa prowadzi do spotkania i budowania relacji, w której chcemy z Bogiem dzielić nasze życie. Przypomina spotkanie przyjaciół, którzy nie mają przed sobą nic do ukrycia. Aby modlitwa jednak stawała się spotkaniem budującym relacje wymaga pewnej częstotliwości, wierności. Może dlatego zaraz po tym, kiedy Chrystus mówi jak mamy się modlić, podkreśla, że nasza modlitwa powinna być wytrwała. Bo z tej regularności rodzi się poznanie i bliskość.
Wytrwała modlitwa pozwala nam przyjąć i zrozumieć logikę Bożych planów. W żadnym wypadku nie jest ona potrzebna po to, aby Boga w końcu przekonać do swoich racji i potrzeb, tak aby się zmiłował i nas wysłuchał. Regularna modlitwa otwiera na natchnienia Ducha Świętego. Sprawia, że zaczynamy myśleć po Bożemu. Jest ona potrzebna dla nas, jest czasem przemiany, zmiany naszego sposobu postrzegania świata.
Drugie czytanie przypomina, że Bóg darował nam już każdy grzech w Chrystusie, który oddzielał nas od Boga. Zatem tylko od nas zależy przyjęcie tego daru bliskości, otwarcie swojego życia na Boga, który chce być naszym Ojcem. Za to Jezus zapłacił ofiarą swojego życia. Jest to cena zgody na to, że nasz grzech będzie Go krzyżował, a On pomimo tego będzie blisko, aby nas słuchać. W każdej chwili pomimo naszej grzeszności umożliwiając nam przystęp do Boga. Pokonał On grzech, aby być zawsze przy nas w każdych okolicznościach i stanie serca.
W tym ukazuje się prawdziwe oblicze miłości, która zawsze jest obecna. Trzeba nam zatem trwać przy naszym Panu, na modlitwie, która jest spotkaniem, zasłuchaniem się, pozwalającym odkryć prawdę o własnym grzechu, tak aby zrozumieć jak bardzo rani on Boga. A wiedząc to być gotowym porzucić to co było grzechem i spalić za tym mosty, tak samo jak została spalona Sodoma i Gomora. Spalić to co ma choćby namiastkę grzechu.
Długi dialog Abrahama z Bogiem, który rozpoczął dzisiejszą Liturgię Słowa, był dla niego czasem dojrzewania do radykalnego odrzucenia grzechu. Sodoma i Gomora jest częścią życia każdego, miejscem, w którym miesza się w nas dobro ze złem, w którym często zło i grzech jesteśmy skłonni bronić i usprawiedliwiać ukazując jako dobro. Prawdziwy cud modlitwy, mojego osobistego spotkania z Bogiem, do którego On mnie zaprasza i uzdalnia sprawia, że staję się zdolny do porzucenia grzechu i zobaczenia ludzi i otaczającego mnie świata oczami Boga, zaczynam nosić w sobie nowe życie, Dziecka Bożego.