
Czytając dzisiejszą Ewangelię, opisującą wjazd Jezusa do Jerozolimy, można odnieść wrażenie, że za powierzchowną pełną radości atmosferą tego wydarzenia, skrywa się smutek. Dobrze tę prawdę ukazał Roman Brandstaetter, w książce „Jezus z Nazaretu”. Przywołując na kartach swojego dzieła obraz tego wydarzenia, opisuje Jezusa, którego postawa wyraźnie kontrastuje z pełnym radości tłumem. Cechą radości jest spontaniczność i prostota, tutaj wszystko zdaje się być wcześniej zaplanowane. Nawet krzyczący tłum. Widzimy, że Jezus nie szuka tego hura optymizmu, w którym nie jeden mógłby odnaleźć swoje pięć minut. Nie chce, aby otaczały Go rzesze bezimiennych ludzi. Jezus nie cieszy się z tej chwili, bo wie jak nastroje tłumu są ulotne i zmienne. Nie ma On złudzeń dokąd prowadzi Go ten rozkrzyczany tłum. Teraz, pełni radości, uznają w nim Mesjasza, Proroka. Jednak wystarczy kilka dni, aby wielu z nich, podburzonych przez Faryzeuszy, zaczęło krzyczeć: Na krzyż z Nim!.
Na drodze krzyżowej Jezusa stają różne osoby, wielu bezimiennych tworzących tłum, którym łatwo można manipulować. Niektórzy z nich zostaną wciągnięci w dramat tej sceny, stając się jej aktorami. Jedni uczynią to dobrowolnie, inni zostaną przymuszeni. Niezależnie jednak od tego, dlaczego pójdą drogą krzyżową, każdy z nich na niej spotka Jezusa. Stanie przed Nim twarzą w twarz, przestając być częścią tłumu. Będzie miał szansę podjąć decyzję, która go określi. Udzieli świadomej zgody uczestnictwa w tej drodze za Jezusem.
Z tłumem mogę iść wszędzie, nie jest to trudne. Daje to korzyści, bo dzięki temu nie będę wyobcowany, mogę czuć się bezpiecznie, być uznany za normalnego. Jezus zaprasza do pójścia za Nim tych, którzy będą gotowi wyjść z porządku tłumu, jaki narzuca świat. Porządku poprawności i jedynego właściwego sposobu myślenia. Jakże często ten scenariusz wydaje się być powtarzany w życiu każdego z nas. Umęczony Mistrz wciąż próbuje wyrywać nas z miejsca w tłumie. Pragnie, abyśmy się stali częścią Jego niezwykłego Planu Zbawienia. Tylko od nas zależy, czy zdobędziemy się na odwagę i pójdziemy za Nim. Podejmując odpowiedzialność za powierzonych nam ludzi i sprawy. Zwłaszcza wtedy, kiedy jest w to wpisany ciężar i trud wierności wartościom, za które umiera nasz Nauczyciel. Tutaj nie ma znaczenia, czy podejmiemy je całkowicie dobrowolnie, jak uczyniła to Weronika, czy przymuszeni jak Szymon. Ważne jest, czy otworzymy swoje serce i oddamy się z zaufaniem w ramiona Boga, wyznając: Ojcze w ręce Twoje oddaję ducha mego!