Wielkie tłumy szły za Jezusem. Jakże była to wspaniała okazja, aby zachwycić jakimś cudem, aby pociągnąć jeszcze większe rzesze za sobą. Przecież idzie o dobrą sprawę. A Chrystus zdaje się jakby tego nie rozumiał, jakby nie widział tej szansy. Na domiar złego psuje tę wyjątkową atmosferę mówiąc tak trudne rzeczy: Jeśli ktoś przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem. Ilu po tych słowach odeszło, uznając Jezusa za obłąkanego. Cóż to za przedziwny warunek. Na domiar złego Jezus na nim nie poprzestaje, jakby nie widział tych, którzy zaczęli odchodzić, mówi dalej: Kto nie dźwiga swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem.
Aż chciałoby się powiedzieć: Oj, Jezu nie znasz się Ty na marketingu, nie tak zdobywa się wyznawców, nie takimi słowami, bo nie przysporzą one ci podziwu, nie dadzą większej liczby pochlebców, ludzi zachwyconych tym, co mówisz i robisz. Jezus się tym jednak nie przejmuje, bo nie chodzi o to, aby wielu szło za Nim, szukając sensacji i dobra tylko na miarę tego świata, roztropności i mądrości tego życia. Jezus pragnie aby wszyscy, idący za Nim, trwali przy Nim całym sercem, duszą i ze wszystkich sił swoich. To trudny moment oczyszczenia, konfrontacji z najgłębszymi motywacjami, które przyciągały tak wielu do Jezusa.
To jezusowe wezwanie nic nie straciło ze swojej aktualności, wciąż zdaje się je wypowiadać na ścieżkach naszego życia, pragnąc je czynić swoimi drogami. Wypowiada je nie z lękiem, bojąc się, że odejdziemy, ale z nadzieją, że odnajdziemy prawdziwą i głębszą miłość. Dlatego mówi do nas: Jeśli ktoś nie ma w nienawiści Ojca lub Matki nie jest mnie godzien!!! Bo tylko tam gdzie Bóg, który jest miłością, jest naprawdę pierwszy, przed każdym człowiekiem i rzeczą, może rodzić się i dojrzewać prawdziwa miłość, nie obciążona naszą słabością i egoizmem. Bo tylko wtedy, kiedy Bóg jest na pierwszym miejscu, wszystko może być na swoim miejscu. Wtedy nasza ludzka miłość nie stanie się toksyczna i wyniszczająca. To droga, na której konieczne staje się przyjęcie odpowiedzialności za właściwie przeżywaną relacje do moich bliskich i przyjaciół. Dlatego Chrystus mówi dzisiaj do każdego z nas: Kto nie nosi swego krzyża a idzie za mną nie może być moim uczniem!!! Bo nie istnieje miłość łatwa i przyjemna, w nią zawsze jest wpisany jakiś wymiar krzyża. Prawdziwa miłość to gotowość do przekraczania siebie, tak aby stać się darem dla drugiego.
Tylko na takiej podstawie można kształtować, prawdziwy fundament wiary. Pozwalającej patrzeć dalej, niż tragedie i nieszczęścia jakie niesie nasza codzienność, niż trud i poświęcenie, które spotyka się z niesprawiedliwym traktowaniem. Wiary, która rozumie, że nie sposób wniknąć tu i teraz w zamysły Boże: bo śmiertelne ciało przygniata duszę i ziemski przybytek obciąża lotny umysł. Wiary, która wie, że jedyna Mądrość rodzi się z zaufania i posłuszeństwa, w którym idzie się za Jezusem nie dla własnych korzyści, ale ostatecznie z miłości. Stając się gotowym uczynić Jezusa najważniejszą osobą w życiu, bez reszty Mu je oddając. Podobnie jak On uczynił to dla każdego z nas.
Poszliśmy za Chrystusem, lecz jakie są dzisiaj nasze motywacje trwania przy Nim? Czy zdołamy ukończyć gmach naszej wiary i pokochać Boga tak jak na to zasługuję?