Jaki jest sens naszego życia i dokąd ono prowadzi? Od odpowiedzi jaką udzielimy na to pytanie, będzie zależeć kształt naszego życia i tego w jaki sposób będziemy siebie określać. Jako osoby żyjące dobrami materialnymi lub wartościami duchowymi. Ten wybór nie jest i nie może być tylko teoretyczny, ale jest głęboko wpisany w naszą egzystencję. Tak naprawdę nie jesteśmy w stanie od niego uciec. Każdy z nas wcześniej, czy później, będzie musiał się zdecydować, czy bardziej chce być niż mieć. Nie jest to łatwa decyzja, ponieważ naszej naturze, zranionej grzechem, bliżej jest do hulaków tego świata, niż do świętych. Mamy pragnienie ich naśladowania, ale często na tym poprzestajemy. Chociaż może trudno mam się do tego przyznać, jeśli uczciwie spojrzymy na nasze życie i czas jaki został nam w nim ofiarowany, to częściej chyba stajemy po stronie bogacza, niż Łazarza. Czy zatem mamy szukać umartwienia i ascezy i temu podporządkować naszą egzystencję? Niekoniecznie, chociaż czasem jest to potrzebne. Gdyż już wierność Bożym natchnieniom, będzie nas prowadziła drogami zbawienia. Na nich sam Bóg, będzie nas szlifował i odzierał z egoizmu, kształtując w nas cnotę, czyli stałą dyspozycję do podejmowania dobra. Życie zgodnie z wolą Boga, pozwala zobaczyć w doświadczeniach codziennego życia kształt krzyża. Świadomie jego przyjęcie wprowadza nas na drogę Jezusa. To ta zwykła i zarazem niezwykła wierność swoim obowiązkom, w trudzie podejmowanych ze względu na Boga, będzie nas przygotowywała na niebo. To ten krzyż życia, który jest nam dany, chociaż go nie wybraliśmy, ale na jaki się zgodziliśmy, przygotuje nas na chwilę kiedy będziemy musieli usiąść na kupie gnoju i ze spokojem odnaleźć na nim swoje miejsce. Nie oznacza to, że nie mamy walczyć o lepszą przyszłość, ale jedynie poszukując jej pozwolić się prowadzić Bogu, który zawsze chce dla nas tego co lepsze. Prawda o tym napięciu jakie jest w nas, pomiędzy pragnieniem dóbr tego świata a wartościami duchowym,i nigdy nie jest zero jedynkowa. Dlatego nie chodzi ostatecznie o to, aby wyprzeć się pewnych pragnień i potrzeb, ale aby nauczyć się je oddawać Bogu.
Wreszcie warto zobaczyć, że starając się iść drogą życia duchowego mogę na niej pobłądzić przypominając tych, o których prorok Amos powie: Biada beztroskim na Syjonie i dufnym na górze Samarii. Wskazuje on tutaj miejsca kultu i oddających w nich cześć Bogu. Staniemy się do nich podobni, kiedy będziemy praktykować pewne formy pobożności, takie jak modlitwa, czy różne praktyki dewocyjne, ale tak naprawdę będą one nie wyrazem miłości do Boga, tylko naszych osobistych potrzeb. Pobożność i naśladowanie różnych przejawów życia duchowego, może służyć mnie samemu, mojemu dobremu samopoczuciu, a nie budowaniu żywej więzi z Bogiem. Możemy się spotkać czasem z taką postawą, w której ktoś argumentuje swoje chodzenie do kościoła na niedzielną Eucharystię, potrzebą naładowania akumulatorów. Czy to jest właściwa i wystarczająca motywacja? O ile taka postawa może pojawić się w początkach praktykowania życia duchowego, w procesie oczyszczania i dorastania do większej miłości, to jednak nie mogę się na niej zatrzymać. Gdyż w takim przypadku nieuchronnie będę przypominał owego bogacza pławiącego się w swoich dobrach.